Nie każdy wypadek samochodowy, upadek na chodniku, czy inne nieszczęśliwe zdarzenie powoduje trwałe i nieodwracalne skutki na zdrowiu osoby poszkodowanej. Mimo tego wypadek łączy się dla poszkodowanego z istotnymi konsekwencjami, koniecznością leczenia, rehabilitacji, czy po prostu dojścia do siebie przez kilkanaście, dni, kilka tygodni.
W sytuacji zatem, gdy ofiara wypadku nie ma żadnych złamań, nie doszło do uszkodzenia innych narządów ciała, a w zasadzie konsekwencje wypadku komunikacyjnego ograniczają się do stresu, poobijania, siniaków, zadrapań, przemijającego bólu, to i tak są to konsekwencje z którymi poszkodowany musi się zmierzyć.
W takiej sytuacji po pewnym czasie w zasadzie wraca do zdrowi i może funkcjonować w pełni jak przed wypadkiem.
W tej sytuacji kwestia wypłaty zadośćuczynienia, odszkodowania nie jest, przynajmniej dla zakładu ubezpieczeń , taka oczywista.
Często w takiej sytuacji ubezpieczyciel odmawia wypłaty zadośćuczynienia, lub proponuje odszkodowanie w rażąco niskiej kwocie.
W uzasadnieniu swojej decyzji wskazując, iż nie zaistniał w jej przypadku trwały uszczerbek na zdrowiu. Skoro zatem nie ma uszczerbku na zdrowiu, to za co niby miałoby się należeć zadośćuczynienie?
Wielu poszkodowanych z taką decyzją ubezpieczyciela się zgadza. Niby jest w tym jakaś logika, poza tym trzeba byłoby iść do sądu, a to wiadomo stres i pieniądze.
Podkreślić jednak należy, iż w żadnym wypadku fakt nie zaistnienia uszczerbku na zdrowiu w postaci trwałej nie jest niezbędny dla przyznania osobie poszkodowanej zadośćuczynienia.
Sam fakt, iż obrażenia, to tylko siniaki, kołnierz ortopedyczny przez 4 tygodnie na szyi, czy stres przed jazdą autem nie oznacza, iż nie ma tu krzywdy, której nie należałoby naprawić.
Oczywiście przy takiej decyzji Sądu pozostaje droga sądowa.
Z mojego doświadczenia, prawnika prowadzącego sprawy odszkodowawcze od prawie już dwóch dziesiątek lat w tego typu sprawach można liczyć na zadośćuczynienie w zakresie kilku tysięcy złotych.
Raz może być, to półtora tysiąca tytułem zadośćuczynienia raz pięć tysięcy. Często w takich sprawach ubezpieczyciel w toku sprawy, lub na etapie odpowiedzi na pozew proponuje ugodę. Również bowiem ubezpieczyciel ponosi koszty prawników, czy szerzej prowadzenia sprawy i nie koniecznie prowadzenie sporu o 2 tys złotych jest dla zakładu ubezpieczeń opłacalnym.
Wydaje się, iż dobrze szacując szkodę warto także zrezygnować z opinii biegłego, która raczej zagrałaby na niekorzyść poszkodowanego i zdać się na osąd sędziego rozpoznającego sprawę. W Kancelarii tego typu spraw, czyli klient poobijany z sińcami i ustępującymi bólami, prowadziliśmy co najmniej kilkanaście. Wychodząc z roszczeniem od dwóch do kilkunastu tysięcy złotych- w zależności od stanu faktycznego.
Co ciekawe większość tych spraw kończyła się ugodą. Dla zakładu ubezpieczeń sprawa o 2-3 tysiące złotych nie jest warta zaangażowania całego batalionu prawników i ponoszenia dalej idących kosztów.
Tak więc w zasadzie nie ma żadnych ograniczeń w intensywności uszczerbku na zdrowiu, które mogłyby stanowić przeszkodę dla dochodzonego roszczenia.
autor: Bartosz Kowalak radca prawny w Kancelarii Kacprzak Kowalak i partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni w Poznaniu
prowadzi bloga poświęconego odszkodowaniom: www.blogoodszkodowaniach.pl